L'Oréal Majirel... czyli sroka testuje kolejna farbe :]

Czyli kolejny odcinek mojego niekonczacego sie poszukiwania farby idealnej. Jakis czas temu opisywalam wam moje przygody z farbami Wella i farba w piance L'oreala, poczytac mozna tutaj. I wtedy pare osob polecialo mi farbe L'oreal Majirel. A poniewaz od dluzszego czasu podobal mi sie kolor wlosow Agi, ktora tez ta farbe zachwalala, to nie pozostalo mi nic innego jak sprobowac.



Oczywiscie na wstepie dostalam oczoplasu i nie wiedzialam na jaki odcien sie zdecydowac. Na poczatek chcialam ostroznie potestowac i wybrac jeden odcien. Pomyslalam, ze mieszac moge pozniej jak sie z nia oswoje.



I tak zdecydowalam sie na odcien 7,1 ktory jest co prawda srednim zimnym blondem, ale po tym jak pare razy brazy mi wychodzily za ciemne to doszlam do tego, ze tym nie powinnam sobie zrobic krzywdy.

Za to naszukalam sie oksydantu i najnizsze co znalazlam z L'oreala to 6%. Ta litrowa butla powinna mi na jakis czas wystarczyc :]

Z samej farby jestem bardzo zadowolona, przyjazna wlosom, ktore po farbowaniu byly miekkie i niepoplatane. Z tym, ze nastepnym razem wezme kolor o ton ciemniejszy, moze nie od razu braz ale sprobuje ciemny blond. Aczkolwiek ciagle nie jestem w 100% pewna... bo mam wrazenie, ze mam cieple przeswity, szczegolnie na odrostach i to mnie troche zmartwilo, bo farba naprawde mi podeszla. I nie wiem czy to przez odcien... mimo tego, ze powinien byc chlodny. Czy przez to 6% stezenie ale skoro L'oreal nie ma innego to jaki mam uzyc. W kazdym razie sie nie zniechecam, efekt jest w porzadku i bede probowac dalej :)