Miala byc relacja w obrazkach to bedzie... co prawa gignat z tego wyszedl i niezle sie nameczylam, zeby to jakos sensownie polaczyc, bo nikomu do szczescia nie sa potrzebne dziesiatki zdjec w jednym poscie. Myslalam nad wieksza iloscia postow ale zeby was nie zanudzac upchnelam w jeden :)
***
Wszystko fajnie, wydawaloby sie, ze dla mnie wyjazd do pl to pikus... no w koncu rzut beretem, ze wszystkich emigrantek mam najblizej ale ma to tez swoje minusy, bo skazana jestem na auto albo autobus, co jest rownoznaczne z 10 albo 15 godzinami jazdy. Pomijajac Szczecin, bo to na szczescie tylko 6-7 ale jak sie chce do Warszawy to jednak jest to prawie tysiac kilometow. Dotarlam do stolicy po 10 godzinach, kolo 20 a ze w ten dzien pracowalam i wstalam o 6 rano, to nie da sie ukryc, bylam padnieta.
Jechalismy przez Frankfurt nad Odra, tak zeby nie blakac sie po bocznych drozkach, tylko jak juz to autostrada. Przejaz trasy Swieco - Warszawa to 500 km pelnych wraznien ale tez wielu rzeczy nie do konca rozumiem ale coz... wielkopolska autostrada jest swietna, naprawde dopieszczona i nawet jak widoczne na prawym zdjeciu przejscie dla zwierzat wystepuje w takiej ilosci, ze w zyciu czegos takiego nie widzialam, to wnioskuje, ze albo mieli za duzo pieniedzy albo w lasach zyja ogromne stada dziczyzny niespotykane nigdzie wiecej w Europie. Kretynskim rozwiazaniem jak dla mnie sa tez bramki, przy tym ruchu jest ok ale przy takim ruchu jaki jest u mnie, to bylaby porazka. Zobaczymy jak to sie rozwinie ale w przyszlosci cienko to widze. Do tego nie jest to tania impeza. Przejazd w obie strony to 160 zl jak na razie, bo bedzie wiecej, jak skoncza. Najwiekszym idiotyzmem i cos czego za nic nie potrafie sobie wytlumaczyc to ciagnace sie przez caly odcinek warszawski i lodzki sciany dzwiekochlonne. Nie wiem na jaka cholere to stawjaja tam gdzie sa pola i laki, przez co ma sie wrazenie, ze jedzie sie przez jaka strefe ochronna... koszmar !!! Ostatnia rzecz jest dla mnie zagadka... dlaczego zaraz za Warszawa w obu kierunkach brakuje ca. 30 km ??? Jest pierwszy znak pokazujacy, ze do Swiecka jest 498 km i wlasnie po tych okolo 30 km... mamy dokladnie to samo... Swiecko 498. He? Ktos przepil, czy jest w tym jakies przeslanie, ktorego ja nie rozumiem :P
Troche sie rozpisalam ale autosdrada w pl to dla mnie cos nowego,
wiec chlonelam wrazenia jak gabka ;) .. reszta bedzie juz w telegraficznym skrocie.
Pokoj w hotelu byl duzy, nawet bardzo jak na standardowy pokoj. Z wielkim lozkiem niach niach... i niestety z jedna koldra ale jakos sie udalo. Ja jestem z gatunku zawijakow, ja musze miec swoja koldre, w ktora moge sie porzadnie zawinac. W lazience wanna i ogromna kabina, w ktorej spokojnie mieszcza sie dwie osoby... czyli szal cial i orgia uprzezy. Ogolnie chcialam polecic (glownie osobom mieszkajacym w Niemczech) strone, ktorej reklama juz od dluzszego czasu leci w tv. Ja wlasnie zamowilam noclegi przez trivago.de i zgadza sie, ceny maja bardzo korzystne i wszystko super funkcjonuje. Zabila mnie tylko cena parkingu w hotelu ale coz... wyjscia nie mialam, trudno auto schowac do kieszeni. Z hotelu bylam bardzo zadowolona, choc zdazaly sie potkniecia, ktore tej klasy hotel nie powinien miec ale... nobody is perfect.
Jak pierwszy raz podeszlam do okna... to pomyslalam tylko... OMG !!! Na zdjeciu nie widac tego ruchu, bo cale miasto wieczorem po prostu pulsuje. Cos niesamowitego. Pomimo tego, ze bylam zjechana jak kon po westernie, to od razu zrobilo mi sie lepiej.
Tego typu hotel nie jest wskazany dla osob z lekiem wysokosci. Dla mnie akurat im wyzej, tym fajniej. W piatek obudzila mnie jakas psychodeliczna bajka na polsacie. Potem przelaczylam na "rozmowy w toku"... tez nie lepiej ;). Widok Warszawy otulonej w poranna mgle bezcenny, prawde mowiac czesto blakajac sie po pokoju przystawalam i jopilam sie na okolice. Nie zebym znowu chciala mieszkac w takim miescie... co to to nie... ja lubie moja wies ale takie widoki maja w sobie cos przyciagajacego.
Moglabym sie przyzwyczaic do takich sniadan. Wybor niesamowity, wszystko swieze i smaczne. Pan ktory robi omlety na zamowicie... i te ich nalesniki. A do tego o poranku kawa, bo w pokojach sa ekspresy Nespresso, co najbardziej uszczesliwilo slubnego. Bo on zawsze cierpi na niedobor kawy na wyjazdach ;)
Centra handlowe... tak, bez nich sie nie obeszlo. Zaliczylam Zlote Tarasy bo te mialam pod nosem i Arkadie, z czystej ciekawosci. Wcale polskie CH nie ustepuja tym u mnie, swietne sklepy... duzy wybor. Jedyne co mnie zawiodlo to Sephora i juz mi nie jest smutno, ze u mnie nie ma ;). Nie wiem, jakos tak mialam inny obraz w pamieci a te dwa sklepy w sumie dosc male byly i pare sephorowych pedzelkow na krzyz a pozatym tez nic ciekawego. Douglasy za to swietnie zaopatrzone, z duza iloscia firm. Nie kupilam nic... bo po co przeplacac, jakby nie bylo u mnie jest troche taniej. Po Inglocie przelecialam jak dzika ale to juz wiecie, post tez kiedys bedzie. W SP ale ogolnie to mnie przytloczyla ilosc produktow i zapachow tych mazidel do ciala, ze w koncu wzielam pare rzeczy. Ogolnie nie mialabym nic przeciwko takim wypadom co jakis czas ale nastepnym razem jade do Szczecina, bo jak nie zjem w koncu pasztecika, ktory chodzi po mnie od ponad roku... to cos mnie trafi :P. A przy okazji moje typowe "polskie" zakupy hehe... czyli sliwki w czekoladzie, grzeski bez czekolady, majonez kielecki, kabanosy i paszteciki... oscypkowate serki, herbata Lipton, krowki, ptasie waniliowe i plyn do higieny intymniej.
Piatkowy obiad w "Zlotej kaczce" w ZT. Dla mnie obowiazkowo pierozek... ruski oczywiscie plus salatka, dla slubnego tez obowiazkowo stek w grzybkach. Musze przyznac, ze bardzo mnie cieszy obecnosc kuchni polskiej w tak wielu miejscach. Bo polska kuchnia jest najlepsza na swiecie i nawet jak lubie wloska i azjatycka, to nic nie powoduje u mnie takiego slinotoku jak polskie potrawy. Bylo bardzo smacznie ale tez musze przyznac drogo. Nie tyle, ze dla mnie (bo jak sobie przelicze na €, to miesci sie to w normie) ale na polskie warunki... skromny obiad dla dwojga za 170 zl. Ja wiem, ze pewnie mozna znalezc taniej i rownie smacznie... wizualnie atakowaly mnie te wszystkie pierogarnie i myslalam, ze cos mnie trafi. Raz zrobilam ten blad, ze przystanelam i poczytalam co tam daja. To byl czysty sadyzm... albo masochizm, bo po jaka cholere sie gapilam, sama sobie winna. W kazdym razie w Bazyliszku w sobote zaplacilismy 45 zl i wyszlismy najedzeni, wiec wszystko to kwestia lokalu :)
Znalazla sie tez chwila na rekals, bo nie moglam sobie odmowic skorzystania z najwyzej polozonego basenu w Warszawie, widok z okiem zapieral dech (na zdjeciu widac tez te wszechobecne drzwi do nikad, tudziez na zewnatrz ale to tylko dla tych co potrafia latac). Nie ukrywam, ze basen tez zawazyl przy wyborze hotelu. Co tu duzo mowic, jak dla mni bajka. Oprocz nas byla w ten dzien jeszcze jakas dziewczyna ale pozatym to pusto i przyjemnie. Na tym samym pietrze, bo ono takie podwojne... znajduje sie tez silownia, calkiem przyjemnie wyposazona ale na to nie mialam czasu ani sily.
Moj zestaw sprawdzil sie idealnie i wszystko fajnie gdyby nie ten brak lustra przy oknie. Ja nie potrafie sie malowac korzystajac z tych malych lusterek w paletkach. W lazience swiatlo zupelnie mi nie odpowiadalo, pozostawalo rozplaszczyc sie na podlodze przy drzwiach... razem z calym dobytkiem ale to tez nie bylo to, bo z jedej strony mialam okno, nawet jezeli daleko... a z drugiej byla ciemnosc pfff... wiec ogolnie ograniczalam sie do lekkich dzienniakow, tylko na spotkanie machnalm sobie oko troche mocniej. Oczywiscie do Warszawy pojechaly ze mna wszystkie Pandorki, letnia wersja na skorce swietnie sie pasuje na rece z zegarkiem. Bo zwykle bransoletki wole miec na drugiej rece, gdzie moga sobie swobodnie latac ;)
Sobota uplynela spokojniej ale prawde mowiac jak wrocilismy do hotelu, to myslalam, ze mi nogi odpadna. Po sniadaniu zaliczylismy Arkadie a po tym jak lupy zdeponowalismy w aucie, ruszylismy na spacer. Kolo palacu w kierunku Nowy Swiat, gdzie zrobilismy sobie mala przerwe w Starbucks i gdzie jak stwierdzil moj maz, pil najgorsza kawe w Warszawie, rozrzedzona do granic mozliwosci, moj napoj byl na szczescie chlodny i smaczny... a potem Krakowskim Przedmiesciem do starowki, ktora zdeptalismy wzdluz i wszez, z mala przerwa w Bazyliszku na barszcz z koldunami/zurek z jajkiem i polskie piwo, zeby potem wrocic inna strona przez ogrod Saski z powrotem do hotelu.
***
A na koniec ulubiona ostatnio zabawa Marti... czyli "pokaz kotku co masz w srodku" :)
Wiem, ze pare z was interesuja moje skarby z pandorowego spotkania, wiec jak znajde chwile czasu, to post sie oczywiscie pojawi.
Dziekuje osobom, ktore wytrwaly do konca i do nastepnego :)