Ogolnie strasznie mi sie tego typu topy/lakiery podobaja ale ja mam wrazenie, ze nie potrafie nalozyc tak zeby to naprawde ladnie wygladalo. U innych mi sie niesamowice podoba i zawsze podziwiam ale jak naloze u siebie, to zawsze mam watpliwosci. Nie wiem czy to ja jestem taka sierota ale nalozenie tego "rowno" zeby jakos sensownie wygladalo wcale nie jest takie latwe... bo albo mam tych drobiazgow za malo albo za duzo O.o
Zauroczyly mnie lakiery z tej serii jak tylko je zobaczlam. Jest to China Glaze #81130 Get Carried Away z kolekcji Cirque du Soleil. Baza jest czarna... czarne sa tez plywajace w niej paseczki... reszta jest srebrno - czerwona.
Tu polecialam po calych paznokciach, pod spodem jest ten szarak i wydaje mi sie, ze ogolnie to lepiej sie bedzie ten lakier prezentowal albo na ciemnej czerwieni albo na czarnym.
To byl taki test na szybko... i chyba bede musiala po prostu pobawic sie z tym lakierem, moze kiedys opanuje takie nakladanie co by mnie satysfakcjonowalo i dawalo taki efekt jakbym sobie zyczyla. Juz pomijajac, ze w ogole nie potrafie tego typu lakierom zrobic porzadnego zdjecia ehhh...
Ten kremik to kolejny produkt z mojego benefitowego zestawu i prawde mowiac bardzo sie ciesze, ze go kupilam, bo jest to naprawde swietny sposob, zeby przetestowac kosmetyki... tym bardziej, ze wczesniej praktycznie nie mialam z firma Benefit nic wspolnego i trudno mi bylo w jakikolwiek sposob ocenic, czy sie z tymi kosmetykami polubie. I jak na razie pokochalam bronzer Hoola, swietnie mi sluzy tusz BadGal, baza pod cienie Stay don't Stray tez jest w porzadku... i teraz przyszla kolej na krem, poniewaz skonczylam moj mini sloiczek.
It`s Potent jest czescia lini pielegnacyjnej B. Right Radiant Skincare. W pelnowymiarowym opakowaniu mamy standardowe 15 ml produktu. Opakowanie jest szklane, cieszy oko.
Wg producenta:jest to rozświetlający krem pod oczy, likwidujący cienie, zasinienia i linie
wokół oczu, nawilża i odmładza. Zawiera kompleks peptydowy, który pomaga
przywrócić elastyczność i jędrność. Zawiera także mieszankę ekstraktów
roślinnych, w tym z jabłek - chroniące skórę przed wolnymi rodnikami.
Moje wrazenia: jak najbardziej pozytywne. Jest do lekki i dobrze wchlaniajacy sie krem, ktory swietnie spisuje sie na dzien pod makijaz. Jest to ogolnie krem rozjasniajacy, wiec uzywanie go na dzien wydalo mi sie jak najbardziej logiczne. To co bardzo w nim lubie, to przyjemne uczucie chlodzenia, ktore pojawia sie po nalozeniu. Szczegolnie zaspanym slepiom robi to dobrze. Czy radzi sobie z opuchlizna to nie wiem, bo mi oczy rzadko puchna ale na pewno zyskuja na wygladzie po zastosowaniu tego kremu. Jest on wydajny, ma przyjemny, delikatny zapach. Bardzo sie z nim polubilam... dobrze nawilza skore wokol oczu i mimo, ze mam dosc duze wymagania jezeli chodzi o kremy pod oczy, to ten chetnie kupie na lato. Wystarczy, ze na noc mam pozadny odzywczy krem... na dzien wole cos dardziej delikatnego ale mimo wszystko skutecznego i ten produkt mi to daje. Uwazam, ze warto mu sie przyjrzec.
Juz od jakiegos czasu chodzil za mna pomysl reorganizacji tego co mi tu stoi na stoliku. Wiele z was pewnie pamieta, ze do tej pory wszystko trzymalam w tej takiej sklejkowej czteroszufladkowej komodce z Ikei (klik) a na tym staly szklane pojemniczki z pedzlami plus plastikowy z kredkami & co.
Ogolnie zajmowalo mi o sporo miejsca i powoli zaczynalo draznic i tak oto ktoregos dnia buszujac na ebayu znalazlam takie oto cudo. Dosc dlugo nad tym dumalam, czy aby na pewno bedzie mi odpowiadac ale w koncu swierdzilam, ze jak nie kupie to sie nie przekonam a jak mi sie w tej funkcji nie sprawdzi, to pewnie w jakiejs innej :)
8 przegrodek... te tylnie glebsze, z przodu plytsze plus dwie calkiem spore szufladki. Wykonane jest z drewna i zrobione na "stare". Wymiary ca. H21 x B32,5 x T12 cm
Przeprowadzilam wszystkie szkladne i plastikowe pojemniczki do przegrodek i na szczescie mi sie pomiescilo, miejscami mam jeszcze troche luzu ;)
Szufladki sa wieksze jak mi sie wydawalo i tam znalazly miejsce produkty, ktore"zuzywam" ... czyli kolorowka przeznaczona do zdenkowania hehe... a tak powaznie, to co jakis czas wymieniam zawartosc i w ten sposob staram sie uzywac wiekszosc z tego co posiadam. To takie podstawowe kosmetyki do szybkiego minimalistycznego makijazu. Wysokosc szufladki pozwala wsadzic tam na stojaco opakowania np. rozu, cieni, pudru Chanel, wiec wielkosci mi jak najbardziej odpowiada.
W sumie zmiescilam w nim wszystko to co chcialam. Troche obawialam sie, ze przegrodki moga byc za plytkie ale na szczescie tak nie jest, szufladki takze sa dosc pojemne, wiec jestem jak najbardziej zadowolona z zakupu :)
W szklanym pojemniczku, ktorego w sumie na zdjeciu nie widac pozostawilam tylko te najwieksze pedzle do pudrow i bronzerow. Tam maja wiecej miejsca, bo jakby nie bylo sa to dosc spore pyndzelki :)
Wiadomo takie preparaty przewaznie obiecuja cuda, wianki i nalezy do tego podchodzic realistycznie ale ja lubie roznego rodzaju kremy, ktore pomagaja utrzymac skore w dobrym stanie. Jedne radza sobie lepiej... inne gorzej i tu w sumie cena i marka tez nie daje zadnej gwarancji.
W zeszlym roku w Warszawie blakalam sie miedzy polkami i prawde mowiac nie wiedzialam co kupic, wiekszosc tych produktow, ktore teraz sa dostepne jest mi obca... do tego tem wybor. Trzeba przyznac, ze jezeli chodzi o pielegnacje ciala to mozna dostac w sklepach oczoplasu. Analogicznie mozecie sobie wyobrazic wasze odczucia, jakby was ktos wpuscil do np. DM'a i mialybyscie na zakupy jakies 15 min. W koncu w lapki wpadly mi produkty Tolpy. Firma o ktorej slyszalam i ktora pare razy wpadla mi w oko gdzies w necie. Kupilam trzy rozne produkty, miedzy innymi wlasnie serum ujedrniajace.
Wg producenta: Innowacyjny, hypoalergiczny dermokosmetyk intensywnie ujędrniający i uelastyczniający skórę. Dzięki multi-aktywnej formule przywraca estetyczny wygląd skóry, eliminuje efekt wiotczenia, silnie napina, przywraca właściwą plastyczność i spoistość skóry. Koryguje strukturę skóry i redukuje nierówności. Modeluje ciało, przywraca pierwotne kształty i uodparnia na powstawanie zwiotczeń. Skóra jest natychmiast wygładzona, odczuwalnie nawilżona, ujędrniona, zregenerowana i pełna witalności.
Aktywne skladniki:borowina TOŁPA®, uelastyczniający kompleks wyciągów roślinnych z ostropestu, kiełków pszenicy, soi, lucerny i rzodkwi, ujędrniająco - modelujący kompleks guarany i algi Laminaria.
W praktycznym opakowaniu z pompka mamy 195ml. Serum jest dosc rzadkie i wydaje mi sie, ze srednio wydajne... ubywa go w zastraszajacym tempie. Rozsmarowuje sie rowno i nawet dosc chybko sie wchlania, jak na produkt tego typu. Nie pozostawia zadnego dodatkowego wrazenia na skorze (chlodzenia albo grzania) ... ogolnie mozna powiedziec, ze calkiem przyjemny w uzyciu aleeee... oczywiscie musi smierdziec. Ja tego nie rozumiem, naprawde wolalabym produkty kompletnie bezzapachowe jak te rozne "naturalne" smrodki. W kocnu czlowiek sie tym smaruje i niekoniecznie musi potem przy kazdym ruchu cierpiec. To jest prawde mowiac moje drugie podejscie do tego produktu. Za piereszym uzyciem mnie odrzucilo... i to dosc daleko ;) ... odstawilam serum do szafki i ignorowalam dobre 2 miesiace. Ostatnio w ramach zuzywania tego co mam, postanowilam sprobowac jeszcze raz. I jest lepiej ale nie powiem, zebym ten zapach lubila. Wiadomo ja jestem dziwactwo i smierdza mi rzeczy, ktorymi inni sie zachwycaja ale o ile ten zapach w pierwszym momencie nie jest az tak zly, to jak sie nim wysmaruje cala, to zaczyna mnie draznic.
Podoba mi sie za to jak moja skora na nie reaguje. Choc mam obawy, ze ta przyjemna gladkosc zawdzieczam silikonom ehhh... w kazdym razie czy sie napne i ujedrnie to przekonamy sie jak dobije do konca opakowania, co pewnie nastapi dosc szybko... i wtedy w denku wam napisze co mysle na temat tego produktu.
Ceny nie pamietam ale chyba cos kolo 35,00 zł wiec jak dla mnie jak najbardziej w porzadku. Mozna potestowac i jak nie bede na koncu zadowolona, to rozpaczy tez nie bedzie :)
Ogolnie to mialam zupelnie inne plany. W zwiazku z tym, ze mam 4 dni wolnego to chcialam wrzucic cos mocniejszego, ciekawego... bo ogolnie dawno juz zadnego makijazu nie pokazywalam, w dalszym ciagu kroluje u mnie minimalizm. Plany oczywiscie poszly sie ptasic, trzy dni techniawki w glowie nie nastrajalo mnie zbyt artystycznie... niestety ciagle zmiany cieplo/zimno na jakie jestem narazona w pracy znarowilo moje zatoki. A kto wie jak przebiega bol zatok, to wie gdzie on glownie siedzi... i tak tez niestety przez ostatnie dni moje slepia byly podpuchniete i wygladaly malo wyjsciowo... cala reszta mnie zreszta tez ;) ... ale nie o tym mialo byc. Konic smecenia i rozczulania sie nad soba, brak milosc do czapki w "mlodosci" wylazi i mozna powiedziec, ze sama jestem winna :P
Poniewaz dzis mielismy obiad wyjsciowy, to trzeba tez bylo cos ze soba zrobic. Samopoczucie swoja droga ale nie trzeba zaraz wygladac jak ostatnia mazepa. Zdecydowalam na cos w miare lekkiego na oku... i ogolnie to kolory, ktore dosc rzadko sie u mnie zdazaja, dlatego pomyslalam, ze wam pokaze... choc jest to zwyklak, nic tam specjalnego.
Jak juz zloto, to przede wszystkim odcienie z paletki Urban Decay 15 year anniversary palette. Kolory, ktorymi nie mozna sobie zrobic krzywdy. Uzylam bazy TF lemon drop, ktora (odpukac) jak na razie swietnie mi sluzy, co bardzo mnie cieszy i mam nadzieje, ze tak pozostanie. Nie wiem jaka jest roznica miedzy ta a standardowa ale widocznie jakas musi byc :)
W makijazu uzylam kolorow: Vanilla, Chase, Deeper i MIA.
Na lini wodnej cielaczek Illamasqua, rzesy Benefit BADgal.
Wg producenta: Podkład o przedłużonej trwałości zainspirowany ekstremalnymi warunkami, jakie panują na scenie. Rewolucyjna jedwabista konsystencja na bazie wody gwarantuje 14-godzinną trwałość i satynowo-matowe wykończenie, okrągłe mikrocząsteczki z efektem zmiękczania oraz mikro-matujący puder dają perfekcyjne wykończenie. Jest tak lekki, że aż niewyczuwalny na skórze. Dla cery normalnej i tłustej. Zapewnia średnie pokrycie niedoskonałości. Posiada filtr UV SPF20.
***
To ostatni z podkladow Armaniego, ktore mialam do przetestowania. I bardzo mnie zaskoczyl fakt, ze wcale nie Luminous (o ktorym pisalam ostatnio) zostal moim faworytem a wlasnie ten. Wczesniej w ogole nie zwrocilam na niego uwagi. Teraz jak przeczytalam opis, to zrozumialam troche bardziej na czym polega wyjatkowosc tego podkladu.
Odcien ktory testowalam ma numer 5.5 i jest to cudny jasny bez, lekko zolty, na poczatku myslalam, ze bedzie za jasny. Idealnie pasuje do odcienia mojej skory, po prostu sie z nia zlewa sie z nia jak malo ktory podklad. Zauwazylam jednak, ze nie tak latwo dobrac kolor... moje probki wybrala Paula i wyjatkowo dobrze jej sie to udalo ale trzeba uwazac, bo ma on tendencje do oksydacji.
Podklad jest dosc lejacy, wiec dobrze jest go w miare szybko
rozprowadzic po twarzy. Idealnie do tej roli nadaje sie moj ulubiony
pedzel RT. Naklada sie lekko i jest wydajny... ta kropka ze swatcha
wystarczyla na cala twarz. Podklad jest lekki ale mimo wszystko u mnie
swietnie kryje. Tu nie uzylam nawet korektora. Do tego efekt mozna
stopniowac. Cudne, naturalne polmatowe wykonczenie. Trzyma sie wiele godzin bez zmian na mojej mieszanej skorze i z czasem musze tylko profilaktycznie przypurdowac nosek ;)
Nie wysusza mnie, nie zapycha i nie uczula... do tego nie wazy sie i nie podkresla skorek, z ktorymi przewaznie nie mam problemu ale zdaza mi sie takie posiadac.
Uwielbiam ten podklad i na pewno jak pozuzywam troche tego co mam, to na 100% kupie ten. Wyglada swietnie nie tylko na zdjeciach ale takze w rzeczywistosci mruuu...
Na koniec male porownanie odcieni. Jak widac rozswietlajacy ma w sobie o wiele wiecej rozu, co w jego przypadku jest calkiem w porzadku i tez dobrze wyglada ale ten jest moim faworytem i pewnie zaden inny podklad Armaniego go nie pobije w najblizszym czasie.
Podsumowujac Armani ma bardzo fajne podklady i wydaje mi sie, ze kazda znajdzie cos dla siebie. Do tego ma ciekawe odcienie, wiele jasnych ale trzeba dobrze dobrac sobie odcien i nie mozna tego zrobic na oko, co troche utrudnia spawe. Ciesze sie, ze mialam okazje potestowac i jeszcze raz dziekuje Pauli :*
...miliony niebieskich iskierek w przezroczystej bazie.
Zmywa sie go rownie francowato jak wszystkie tego typu lakiery ale bardzo mi sie podoba j kwyglada na paznokciach. Co prawda nie mialam na razie czasu sie nim tak porzadnie pobawic ale jak tylko bede miala wiecej wolnego :)
Mozna go nosic samego ale ja zdecydowanie wole takie lakiery jako dodatek do innych. Co prawda zdjecie nie oddaje jego uroku ale tak na szybko... to tylko tyle moglam potestowac.
Trafilam na ten produkt dzis w DM i podobno jest w sprzedazy od lutego. Niestety znalezienie jakis informacji w sieci graniczy z cudem i prawde mowiac nie wiem dlaczego.
L'oreal Indefectible to seria produktow, ktore maja "przedluzona" trwalosc i maja w niezmienionym stanie pozostawiac na naszej twarzy przez wiele godzin. Ogolnie wg tego co znalazlam, to pomadka ale bardziej przypomina mi wszechobecne lakiery z blyszczykowym wykonczeniem. Ja wiem, ze L'oreal mial juz cos takiego kiedys. Nie znam tamtego produktu wiec nie moge porownac.
Tu tez mamy dwie czesci. Z jednej strony "lakier", z drugiej "nablyszczacz". Oryginalnie produkt jest zaklejony, co przynajmniej gwarantuje nowosc/swiezosc produktu i co mnie mile zaskoczylo... naklejke mozna bez problemu odkleic i nie pozostaja zadne slady na opakowaniu.
Jeden i drugi produkt ma przyjemny, lekko slodki zapach i brak smaku co jest wielkim plusem. Obawialam sie chemicznych wrazen a tu taka niespodzianka. Jak juz pisalam wyzej najbardziej przypomina mi to lakier i tak tez wyglada w pierwszym momencie na ustach ale po chwili staje sie matowy i daje lekkie wrazenie sklejania, w tym momencie trzeba posmarowac usta bezbarwna czescia. Sztyft wyglada jak balsam do ust. Daje ladny polysk i dobrze nawilza.
Glownym celem wg producenta bylo zapobieganie wysuszaniu sie ust przy tego typu produktach i cos w tym jest, bo osobiscie sie z tym spotkalam i to w przypadku roznych firm. Tu oczywiscie mamy kwas hialuronowy, ktory ma dbac o nasze usta i je nawilzac.
Ja wzielam jeden z jasnych odcieni, wiekszosc to niestety (dla mnie niestety) dosc intensywne kolory, ja bym chciala jeszcze pare jasnych. Invincible Sable 113 to jasny, brudny roz... czyli kolor, ktory bardzo lubie na ustach.
No tak... 24h trwalosci mozemy wlozyc miedzy bajki aczkolwiek musze przyznac, ze produkt bardzo mnie zaskoczyl. Kolor trzyma sie na ustach bardzo dlugo... nie zlazi, nie sciera nie... nie pozostawia plam... po paru godzinach wygladal tak jak w momencie nalozenia. Schodzi tylko ta czesc balsamowa, dajca polysk. I tu mozna uzywac zalaczonego sztyftu do poprawek ale probowalam tez z innymi blyszczykami i efekt byl swietny. Glownie dlatego, ze usta maja caly czas taki sam kolor. Prawde mowiac po chwili mialam problem z domyciem dloni ze swatchem. Pigment "przykleil" sie do skory i trzymal sie dosc mocno. Nie wiem jak jest z ciemnymi kolorami, czy tez sie tak dobrze trzymaja ale mimo wszystko wydaje mi sie, ze jest to produkt, ktoremu warto sie przyjrzec.
Bonusik :)
Przy okazji na twarzy ulubiony z trzech podkladow Armianiego,
ktore ostatnio testowalam. O tym napisze wkrotce ale juz go uwielbiam *.*
Na rozgrzewke, coby temat nie wydal sie za ciezki do strawienia ;) Zalaczamy glosniczki i jedziemy... machanie lapkami dozwolone.
Mizonowy zestaw kupilam juz jakis czas temu ale lezal i czekal na swoja kolej. Chcialam pokonczyc rozne inne produkty, ktore mialam pootwierane tak abym mogla uzywac cala serie. Zestaw kupilam na ebayu i zastrzelcie mnie ale nie pamietam ile kosztowal... cos mi sie wydaje, ze kolo 40,00€
Moje pierwsze spotkanie z kremem a wlasciwie zelem tego typu mialo miejsce w zeszlym roku. Wtedy wtez opisalam w skrocie jakie sa wlasciwosci slimaczego sluzu i stwierdzilam naocznie, ze faktycznie dziala. Moja lwia zmarszczka sie splycila a inne tez wygladaja o wiele lepiej. Niestety jakis skladnik mi w tamtym produkcie nie pasowal i dlatego postanowilam szukac innych kosmetykow a Mizon ogolnie zbiera bardzo dobre opinie. Opakowania jak zawsze porzadne i dopracowane, za to cenie koreanskie marki.
All in one Snail Repair Cream z zawartoscia 92% sluzu. Potezny 75 ml sloiczek z kremem. Konsystencja kremowo-zelowa. Bezzapachowy. Ma wyrownywac koloryt i przywrocic zdrowy wyglad skory. Rozjasnia i odzywia.
Snail Repair Eye Cream jest takze w szklanym sloiczku i jak to przewaznie byla do kremu pod oczy mamy zalaczona "lyzke" do nakladania, w ramach zachowania czystosci produktu. Tu tez mamy wiecej kremu niz jak to przewaznie bywa. Opakowanie zawiera 25ml.
Zadania ma podobne jak krem do twarzy. Regenerowac, wzmacniac, odzywiac i wygladzac drobne zmarszczki. Zawiera 80% sluzu.Konsystencje ma bardziej kremowa ale delikatna. Rowniez bezzapachowy, bezparabenowy.
Snail Recovery Gel Cream zawiera 74% sluzu. W opakowaniu mamy 45ml. Konsystencja to lekki bezbarwny zel. O ile "All in one" krem bede uzywac na noc, tak sobie wymyslilam, ze ten bede uzywac na dzien. Ma on nawilzac i uelastyczniac skore. Lagodzic podraznienia.
Nie moglo oczywiscie zabraknac bebika... Snail Repair Blemish Balm. W praktyczniej tubce mamy 50ml. Krem ma SPF 32/PA++, zawiera 45% sluzu. Ma delikatny i przyjemny zapach. Jest to jasny i dosc neutralny bez, bo nie widze zeby szedl w roz albo zolc, wiec jest dosc uniwersalny. Bardzo przyjemnie sie rozprowadza pod skorze i szybko wchlania. Krycie w trakcie testow oceniam jako srednie ale calkiem dobre, ladnie wyrownuje kolor. I o ile na poczatku w trakcie wchlaniania mialam na rece typowy bebikowy polysk, to po chwili zniknal... i pozostal naturalny mat (co widac na swatchowych zdjeciach). Co bardzo mnie zdziwilo, bo matowe wykonczenie w kremach to rzadkosc. Jak tak tez bedzie na twarzy, to bedzie super. Skora jest przyjemna i gladka w dotyku. Bardzo jestem ciekawa jak bedzie sie nosil. Oczywiscie wrazeniami sie z wami podziele.
Sklad jest przydlugi ale jak kogos mocno interesuje to jest tutaj.
I zanim ponownie pojawi sie setka komentarzy w stylu bleee... slimak, to polecam chwile zadumy... w kosmetykach sa takie cuda i wianki, ze sluz slimaka to przy tym pikus. Nikt tych slimakow w mikserze nie preparuje a slimak to sympatyczne stworzonko i nie wiem czemu mialabym miec jakies dziwne odczucia w stosunku do sluzu, jakos sie biedak musi poruszac. Post glownie przeznaczony jest dla osob, ktore sa zainteresowane dzialaniem tego typu produktow, bo nie da sie ukryc, ze ogolnie sa swietne... a reszte pominmy milczeniem... ale na droge pozostawie wam skrocony opis powstawania oleju arganowego... bardzo lubianego ostatnio, ktory to uzyskujemy tylko dlatego, ze pewna koza odkryla zamilowanie do pewnych pestek, ktore to zjada i jak przeleca przez ta koze i w koncu z niej wypadna, to sa na tyle obrobione (pestki nie kozy), ze mozna z nich uzyskac olej, ktory notabene mozna uzywac tez do smazenia.
Ja wiem, ze twarza tej kolekcji nie byla Liv ale nie moglam sobie darowac. Jakby nie bylo blyszczyk nazywa sie LIVely Pink 34. I i chyba juz zawsze Givenchy bedzie sie z nia kojarzylo... pomijajac fotoszopa i efekty uboczne chirurgii plastycznej... dla mnie Liv to piekna kobieta bez wzgledu z makijazem czy bez :P
Le Gloss Revelateur De Liv byl czescia zeszlorocznej jesiennej kolekcji. I podobal mi sie od samego poczatku... ja lubie blyszczyki bez koloru, ktore wydobywaja naturalny kolor ust. Tlumaczylam sobie, ze go nie potrzebuje... omijajam w sklepach az w koncu poleglam.
Opakowanie zawiera 6 ml i jest proste ale eleganckie z fantazyjnym
i wsciekle rozowym pedzelkiem do nakladania myzidla.
Blyszyczk sie nie klei, ma delikatny i bardzo przyjemny kwiatowy zapach. Zaraz po nalozeniu daje lekki polysk ale taki bardzo naturalny. Pozniej jak zniknie, wydobyty kolor dalej utrzymuje sie na ustach, dzieki czemu moje nie sa po chwili znowu takie blade. Wiadomo jest to prawie niemozliwe, zeby ten efekt uchwycic na zdjeciu ale w naturze mnie jak najbardziej przekonal i od jakiegos czasu jest to moje ulubione mazidlo do ust :)
Do tego mam wrazenie, ze pielegnuje bo usta sa bardzo mile w dotyku i delikatne. Nie wiem czy powieksza ale moje usta sa calkiem spore, wiec dodatkowego powiekszenia tez nie oczekiwalam.
Jedyny minus to dostepnosc... jak to bywa w przypadku limitek ehhh...
Ten tusz BADgal byl czescia mojego benefitowego zestawu... i tak sobie lezal i lezal, prawie o nim zapomnialam. Poniewaz moje rzesy w koncu sa wyjsciowe i mozna je pokazywac bez checi walniecia baranka z rozpaczy, to postanowilam go przetestowac.
I jak widac prezentuje sie bardzo obiecujaco.
Co prawda szczotka jest spora, wlasciwie to szczota. W przypadku miniaturki to w ogole wydaje sie gigantyczna ale calkiem dobrze radzi sobie z rzasami. Z tym, ze mozna zapomniec o pomalowaniu dolnych rzes... no chyba, ze dosc szybko sie te wszystkie slady na skorze zlikwiduje ;) ... kolor ma taki jak lubie, mocny czarny.
Na zdjeciach mam jedna warstwe, tusz ma swietna jak dla mnie konsystencje... czyli jest troche bardziej gesta/sucha. Swietnie podkresla, moglabym nawet powiedziec, ze troche pogrubia i u mnie wydluza. Tusz sie dobrze trzyma na rzesach, po calym dniu jest w dalszym ciagu na swoim miejscu. I az bylam troche zaskoczona, bo wiele osob pisze, ze tusz sie rozmazuje po jakims czasie... ja tego nie stwierdzilam.
Malowanie sie miniaturka nie nalezy do latwych ale to glownie ze wzgledu na brak proporcji miedzy wielgachna szczotka a przykrotkim trzonkiem ale i tak musze przyzac, ze zostalam milo zaskoczona. To byl moj pierwszy kontakt z tuszem tej firmy i jezeli pelnowymiarowka jest rownie dobra, to moglabym sie z tym produktem zaprzyjaznic. Ogolnie nie mam tuszowi nic do zarzucenia a wrecz przeciwnie, jestem z efektu bardzo zadowolona, choc zdaje sobie sprawe, ze taki a nie inny wyglad moich rzes zawdzieczam glownie odzywce RevitaLash.