Seiten

sobota, 30 maja 2015

Natural Monica... czyli pomadka Dolce&Gabbana :)


Co prawda od jakiegos czasu czuje sie zaspokojnona kosmetycznie hehe... ale to nie znaczy, ze calkowicie stracilam zainteresowanie kolorowka. Ciagle mam ochote na przetestowanie tego wszystkiego co u mnie niedostepne a w sumie sporo tego jest. I tak raz na jakis czas cos mi sie uda dorwac. Tym razem wpadlo mi w rece pare kosmetykow Dolce&Gabbana. Owszem online mozna dostac ale regularne ceny wolaja o pomste do nieba i to zbyt duze ryzyko kupowac w ciemno. Bo po tem co... mam zezrec ze zlosci ;). Na szczescie moja intuicja czuwa i moje zakupy w sieci nie koncza sie katastrofa ale przy wysokich cenach nie mozna sie rozbrykac. Chyba, ze sie je trafi w outlecie, to sprawa wyglada juz troche bardziej przyjaznie.


Jednym z kosmetykow jest pomadka z serii Monica, inspirowna i reklamowana przez Monice Bellucci, ktora uzyczyla im tez swojego imienia. Wybor kolorow spory ale mi w oko wpadly oczywiscie nudziaki. Choc te sa dosc ciemne i na poczatku mialam obawy, bo skoro na moich bladych ustach wyglada jak wyglada... to wydaje mi sie, ze te nudki beda pasowac wiekszosci. Kazda znajdzie odcien dla siebie a jak nie nudki to jest wiele innych odcieni do wyboru, oczywiscie z krwistymi czerwieniami wlacznie.


 Sa jeszcze dwa jasniejsze odcienie, ja zdecydowalam sie na Natural Monica 60.


 Opakowanie jest porzadne, metalowe i ladnie wykonane ale przy pomadce za okolo 30,00 - 35,00 € nawet sie niczego innego nie spodziewalam. W przeciwienstwie do pozostalych trzech produktow D&G, ktore nabylam w ostatnim czasie, za ta pomadke zaplacilam pelna cene. Zawartosc to 3,5g ... ja co prawda pomadkowa nie jestem za bardzo ale Armanek ma 4g i prawde mowiac caloksztaltem przewyzsza D&G. Cos co mnie bardzo zdziwilo w przypadku tej pomadki to bardzo intensywny i taki troche drogeryjny zapach, ktory do tego dosc dlugo sie utrzymuje i to chyba jest najwiekszy minus.


 Bo kolor to ma cudny... cieply nudziak ale przy tym bardzo naturalny, pieknie dopasowuje sie do ust, pielegnuje przy okazji. Lubie produkty, ktore tworza calosc z ustami. Nie wlazi nigdzie, schodzi rowno, nie migruje... jakosciowo jest to bardzo dobry produkt. Choc jak dla mnie to juz sporo koloru ;)


 Bonusik ;) ... z cala nudkowa reszta. 
Od jakiegos czasu nie mam jakos natchnienia na porzadne oko.


Ponownie pewnie nie kupie. Wole wydac ta kwote na blyszczydlo ale ciekawosc zaspokoilam, poznalam cos nowego i bede uzywala z przyjemnoscia (pomijajac zapaszek). 


wtorek, 26 maja 2015

post o pustych opakowaniach ;)

 Ostatnio zajrzalam do szuflady i doszlam do wniosku, ze nie ma juz w niej miejsca a to oznacza, ze czas najwyzszy na post o pustych opakowaniach ;)

Tym razem jest to niesamowita zbieranina ale przy tym sporo kosmetykow kolorowych. Praktycznie wszystkie kosmetyki opisalam w postach, wiec nie bede zaglebiac sie w szczegoly.

  •  La Roche Posay woda micalarna - do tej pory kupowalam micela z serii Effaclar, skusilam sie na zwykla wersje bo byla jeszcze raz tak duza ale niestety tez sporo slabsza. Zmeczylam do konca ale wiecej nie kupie. Wrocilam do micelka LPR Effaclar.
  • La Roche Posay Effaclar lotion oczyszczajacy pory. Dosc mocny produkt, swietnie oczyszcza ale nie moglam go uzywac zbyt dlugo... potrafi przesuszyc skore. Uzywany od czasu do czasu porzadnie oczyszcza. 
  • Vichy Normaderm to oczyszczajacy micel... polaczenie dwoch powyzszych produktow z LRP. Radzil sobie ale apecjalnego wrazenia nie zrobil i po wykonczeniu trzech powyzszych produktow, powrocilam do mojego ulubionego micela. 
  • Lierac matujacy fluid dla "doroslej" skory z problemami - bardzo fajny lekki krem - zel, ktory mozna uzywac na dzien pod makijaz a ktory dzieki dobremu skladowi, pomaga zwalczac niedoskonalosci.
  • Skin79 The Oriental Double Perfection Eye Healer Plus - jeden z moich ulubionych kremow pod oczy, bardzo go lubie... niestety cena na ebayu skoczyla do gory a dostepnosc spadla. O tym kremie pisalam wiele razy, wiec nie ma co sie powtarzac.
  • Dwufazowka Chanel - po raz kolejny... juz nawet nie wiem ktory. Kocham niezmiennie.
  • Biotherm Blue Therapy Serum - uzywalam glownie na noc... czasami pod krem a czasem samodzielnie. Bardzo przyjemny kosmetyk, odpreza i odzywia skore.
  • Vichy Idealia Pro - moj ukochany lekki krem pod makijaz, uzywam codziennie rano. I jak juz pisalam w poscie, bylam bardzo pozytywnie zaskoczona jak jest skuteczny. Kolejne opakowanie mam aktualnie w uzyciu i pewnie jeszcze nie raz wroce do tego kremu i do serum.
  • Biotherm Skin Best Night to odzywczy krem na noc. Co prawda wole serie Blue Therapy ale ta tez jest dobra. Z tym, ze nie dawala mi tak do konca tego co chcialam, wiec na razie sobie daruje. Jak juz to skusze sie na Blue Therapy.
  • Lierac dwufazowy koncentrat na niespodzianki. Bardzo lubie. To tez juz ktorys kolejny i jak sie konczy, to kupuje kolejny.
  • Biotherm Blue Therapy Eye - to kolejny produkt z tej serii. Bardzo sie z nim polubilam... dobry krem pod oczy, ktory nawilza i odzywia. Nadaje sie na noc ale takze na dzien pod makijaz. Ja go uzywalam na noc ale mimo, ze radzil sobie dobrze i nie mam mu w sumie nic do zarzucenia, to wrocilam do mojego Lancome a jak mi sie skonczy, to kolejny krem czeka w kolejce. Z tym, ze calkiem mozliwe jest, ze do tego kiedys wroce. 

  • Farmona Sweet Secret - peeling do mycia o zapachu tiramisu. Hmmm... zapach w opakowaniu bardzo apetyczny ale w uzyciu taki bardzo przecietny. Szkoda bo zapowiadal sie ciekawie. 
  • syNeo5 antyperspirant - moj ulubiony i skuteczny
  • La Roche Posay antyperspirant - bez aluminium. Zima sobie radzil ale na lato jest za slaby.
  • Vichy antyperspirant czyli dosc znana kulka tylko, ze w innej formie. Bardzo lubie i chetnie po nie siegam.
  • Alterna Caviar Volume Shampoo - uwielbiam praktycznie wszystkie produkty lini Caviar. Swietnie mi sluzy a moj fanaberyjny sklap je kocha. Kosztuja sporo ale sa bardzo wydajne i jak dla mnie mimo wszystko warte swojej ceny. 
  • Balea Bodycreme czyli cos pomiedzy maselkiem a lotionem do ciala o bardzo przyjemnym zapachu. Jest to lekki produkt, wiec spokojnie mozna uzywac zarowno zima jak i latem. Nawilzenie nie jest jakies szalone ale daje sobie rade. 
  • Phemone cukrowy peeling do ciala. Tak jak juz pisalam w poscie, bylam z niego zadowolona i gdyby nie to przyciezkie szkalne opakowanie, ktore oczywiscie przy koncu tez rypnelo w wanne to byloby cacy. Jedyne co mnie zastanawia, dlaczego polska firma... sprzedajaca swoje produkty w Polsce, ma na opakowaniu same opisy po angielsku. Bo co... lepiej to wyglada ??
  • Biotherm Firm Corrector - odzywiajacy i napinajacy skore... jeden z moich ulubionych produktow do ciala. Ogolnie bardzo lubie wszystkie te kremy i zele"modelujace sylwetke"... i nie z powodu tego modelowania ale po prostu pozostawiaja skore w swietnym stanie. 
  • Lirene krem do mycia ciala pachnacy wanilia... to produkt, ktory dostalam od Mamiszonka. Jakie to bylo wydajne O.o ... myslalam, ze nigdy mi sie nie skonczy. Na szczescie zapach byl jak najbardziej moj, wiec uzywalam i uzywalam az w koncu dobilam dna. 
  • Uriage woda termalna... moja ulubiona. Kolejna flacha juz rozpoczeta. 

  • Burberry Sheer Luminous Foundation podklad jak widac po nazwie rozswietlajacy aczkolwiek ja tam specjalnego rozswietlenia nie widzialam. Z tym, ze uzywalo mi sie calkiem przyjemnie. Opakowanie z pompka... niestety nie udalo sie wycisnac wszystkiego, cos tam na sciankach pozostalo. Podklad jak podklad... zarzucic mu nic nie moge ale tez nie wyroznial sie czym szczegolnym, tak zebym miala ochote go ponownie kupic. 
  •  Lancome Teint Miracle Cushion a wlasciwie sama kasetka po podkladzie. Napisalam o nim juz wystarczajaco. Nie taka ilosc... za ta cene...
  • MUFE Aqua Brow kupiona w czasach gdzie panowal szal na ten produkt. Lubie i po tym jak opanowalam to chetnie po nia siegalam. Idealnie sprawdzila sie na urlopie. Mam co prawda kolejne opakowanie ale ciagle zamkniete, bo na codzien wole cos co jest latwiejsze w uzyciu. 
  • Clinique Chubby Stick dwa kolory... melon i bezowy. Hmmm... owszem lubie ale prawde mowiac w tym przypadku rownie dobrze sluza mi kredki z IsaDora albo Catrice, wiec na ta na pewno sie wiecej nie skusze. 
  • Catrice Pure Shine to jedne z moich ulubionych kredek do ust. Swietna jakosc i kolory. Za ta cene to naprawde swietny kosmetyk.  
  • Dior Iconic Overcurl - to najlepszy z tuszy Dior. Idealna konsystencja, kolor i szczoteczka. Czego chciec wiecej. Oczywiscie kolejny zakonczyl dojrzewanie i moge go teraz uzywac :)
  • Benefit BADgal lash mascara - ja akurat zaliczam sie do osob, ktore ten tusz bardzo lubia. I nie przeszkadza mi nawet ta mega szczota. Swietnie rozczesuje rzesy i pozostawia na nich dokladnie taka ilosc tuszu co chce. 
  • Clinique Bottom Lash Mascara czyli mini tusz z mini szczotczka. Glownie do lichych rzes na dolnej powiece. Przez dlugi czas bardzo go sobie cenilam ale moje rzesy wyhodowane na RL nie potrzebuja juz takiech specjalnych tuszy. 
  • Chanel Lipgloss... jak kiedys nie przepadalam, tak teraz bardzo lubie blyszczydla tej firmy a jak do tego nie maja drobinek, to po prostu idealy.
  • Volumizing Primer Revita Lash - to w sumie produkt, ktorego swiat nie potrzebuje. Ja nie widzialam kompletnie zadnego dzialania. Ani mi to ie wzmacnialo rzes ani nie poprawialo ich wygladu, gdy nakladalam pod tusz. W koncu wyladowal gdzies na dnie szuflady, gdzie z zalu mu sie wyschlo. 
  • Kiko baza pod cienie - no coz... slabiutka i moje powieki za bardzo jej nie lubily.
  • Dior Lipbalm - moj ukochany balsam do ust. Kolejny lezy sobie oczywiscie w szufladce i czeka na swoja kolej. 

  • Bvlgari Mon Jasmin Noir - jedna z wariacji na temat Jasmin Noir. Uwielbiam wszystkie. To byla lekka wiosenna albo i letnia wersja. Wracam do nich co jakis czas.
***

Jest tego chyba troche mniej jak myslalam ale i tak przyznam sie bez bicia, ze strasznie ciezko mi sie zawsze zabrac za denkowe posty i tego dziergam juz od ponad dwoch dni. 

Teraz jestem na etapie zuzywania wszelkiej pielegnacji, bo zrobilam kolejna rewolucje i postawilam na kolejna firme. Glownie tak z ciekawosci... zobaczymy co z tego wyjdzie. Jak nic dobrego to przynajmniej wiem do czego wroce, bo jak na razie to do moich faworytow moge zaliczyc Biotherm Blue Therapy i Vichy Idealia. 

piątek, 15 maja 2015

BROWsatin Maybelline... moje wrazenia :)


Pewnie w ogole nie zwrocilabym na nia uwagi, gdyby nie to, ze byla dosc intensywnie reklamowana w tv. I tak za ktoryms kolejnym razem zawislo moje oko na polce w sklepie. Postanowilam sie jej przyjrzec blizej. Cena to okolo 8,00€... w sumie calkiem spora jak na drogeryjna kredke. Tym bardziej, ze sam ten cieniutki sztyft ma troche ponad dwa centymetry dlugosci. Ile jest w formie pudru nie da sie sprawdzic ale nie oczekiwalabym szalonej wydajnosci przy codziennym stosowaniu.


Do wyboru mamy trzy odcienie. Ja mam dwa ciemniejsze Medium Brown i Dark Brown. Sredni jest zdecydowanie bardziej ciemny jak ciemny. I zaden nie pasuje mi tak w stu procentach, najlepiej wyglada jak mieszam oba, musze tylko uwazac, zeby nie bylo plamiascie.


Pomysl sam w sobie calkiem ciekawy. Sztyftem rysujemy a pudrem wypelniamy. W praktyce to nie jest takie proste jak na reklamie, musialam troche pocwiczyc zeby mi wyszlo tak jak chcialam. Na zdjeciu ponizej mam kolor Medium... na ostatnim oba wymieszane.


Bonusik ;)


Z tego co ktos napisal na ista, kredka ta albo bedzie albo juz jest dostepna w pl.

Podsumowujac... bo uzywam ja juz jakis czas, to lubie po nia siegac jak mam czas. Na szybki makijaz nie za bardzo, bo nie wychodzi mi tak jak chce... wiec zaczynam sie zloscic i wtedy to juz nic mi nie pasuje :P. Trwalosc jak najbardziej w porzadku, choc ja i tak na wszelki wypadek utrwalam zelem tak zeby wszystko siedzialo na swoim miejscu. 



wtorek, 5 maja 2015

niekosmetycznie w obrazkach... majowka w Amsterdamie cz.I

Juz myslalam, ze nic dzis z tego nie bedzie. Blogger nie chcial mi zaladowac zdjec, tzn. na picasa wrzucil ale na blogu sie nie pojawialy. Z tym, ze sie uparlam hehe... od jutra koniec laby, czas wrocic do pracy. Dlatego chcialam ten post wrzucic dzis, bo nie wiem kiedy bede miala czas a nie da sie ukryc takie posty tez sa czasochlonne. Aleee... nie ma co przeciagac. Zapraszam na Amsterdam w pigulce :)

Rijksmuseum
Tak za bardzo to nie wiem od czego zaczac. Mam w glowie tyle informacji, ktore chcialabym wam napisac, ze nie wiem co jest wazniejsze i ciagle sie boje, ze o czyms zapomne. Zaczne moze od tego, ze na wycieczke do Amsterdamu potrzebujemy conajmniej trzy dni i to jest wersja dla normalos... bez odwiedzania wszystkich muzeow, ktorych w Amsterdamie pod dostatkiem. Do tego nie jest to tanie miasto, co mnie prawde mowiac troche zdziwilo. Nie zebym oczekiwala taniochy, bo niby dlaczego ale mimo wszystko ceny mnie czasami zaskakiwaly.


Wiadomo gdzies trzeba spac, wiec informacja o hotelach na pewno sie przyda. W moim przewodniku o Amsterdamie zaraz pod haslem noclegi byl tekst "ze hotele w tym miescie nie sa najwyzszych lotow ale za to ceny maja kosmiczne". I tak faktycznie jest. W sezonie hotele w centrum zycza sobie za noc od np. 200€ za dwuosobowy pokoj w 3* i powyzej 300€ za 4* ... w gore nie ma granicy. Do tego mozna poczytac w sieci, ze wiele ma slabe opinie. Nie nalezy sie zdziwic, ze na miejscu trzeba zaplacic "oplate od korzystania z powietrza" ... ja to tak zawsze nazywam, bo nie wiem za co wlasciwie sie placi, w koncu to nie kurort a miasto ale jak trzeba to sie nie przeskoczy a jest to urocze okolo 30€ za osobe. W przypadku rezerwacji hotelu tez nalezy uwazac. Musze przyznac, ze jeszcze sie z takimi rozwiazaniami jak w Amsterdamie nie spotkalam. Tam z zasady mamy pokoj i nic wiecej. Sniadania, parking, internet itp. za wszystko trzeba dodatkowo placic. Przez co atrakcyjna cena hotelu szybko moze sie zmienic. U mnie tez tak bylo. Na szczescie WLAN mialam darmowy ale sniadanie to bylo dodatkowe 19€ za dzien od osoby... plus parking hotelowy 17€ za dzien. 
B&B tez mozna spotkac... ceny maja rownie zawrotne.

Ja wybralam sie na majowke autem, wiec u mnie z gory odpadaly hotele w centrum. Nie polecam osobom nie znajacym miasta jechac do centrum autem. Pomiajac totalny chaos na drogach, to oczywiscie miejsca parkingowe sa ograniczone i drogie. Za godzine postoju tak juz troche z boku nie w samym centrum zyczyli sobie 4€ za godzine... wielopoziomowe parkingi to rozkoszne 50€ za dzien. Wiele hoteli w centum nie ma wlasnych parkingow, trzeba szukac miejsca na ulicy.

Zdjecia hotelowe ale dosc dokladnie oddaja stan rzeczywisty.
Ja zdecydowalam sie na Mercury Airport 4*, ktory polozony jest niecale 7 km od centrum ale tez spory kawalek od lotniska, wiec samolotow w ogole nie slychac. Za to po drugiej stronie ulicy jest jezioro, w kotrym mozna sie latem kapac, obok hotelu jest stacja benzynowa a w niej Marks & Spencer Market gdzie mozna kupic pyszne kanapki, jogurty, owoce, salatki... wybor byl spory. Do centrum mialam 10 minut autobusem, przystanek jest zaraz obok hotelu. Linia 197 kursuje czesto i punktualnie, cena biletu to 2,50€ za osobe w jedna strone. Bilet kupujemy u kierowcy. Doszlam do tego, ze miejskie autobusy nie maja zadnych dodatkowych mozliwosci. Co prawda na ich stronie podaja opcje biletu na 24h, w autobusach niestety nie mozna go kupic ale prawde mowiac potrzeba bilet zeby dojechaci wrocic i to wychodzi taniej jak ten dobowy. Sa tez autobusy hop on - hop off i tam mozna kupic bilet na caly dzien. Spotkac je mozna glowie w centrum i jest to linia turystyczna. Nocne autobusy tez sa, wiec jak sie ktos zabawi dluzej w centrum... to bez problemu wroci do hotelu w srodku nocy ;)



W hotelu warto sie rozejrzec, gdzies na ktorejs sciane powinna wisiec taka tablica z duza iloscia karteczek. Warto sie przyjrzec, ja skorzystalam z paru. Sa to rabaty na przerozne rzeczy i atrakcje. Miedzy innymi rowery, wycieczki statkami po kanalach, upominki, knajpy, ogrod botaniczny, muzea itd.

Udalo mi sie, bo akurat w tym czasie co bylam w samym centrum bylo wesole miasteczko ze spora karuzela. I tak moglam sobie poogladac miasto z wysokosci 55 metrow. Amsterdam jest wiekszy niz by sie to moglo wydawac. Tam tez znajduje sie amsterdamski Madame Tussauds.


Przejdzmy teraz do poruszania sie po centrum. Ja polecam na piechote. Aczkolwiek jako pieszy trzeba miec oczy dookola glowy. Rowery, skutery, motory, auta, tramwaje i autobusy... to wszystko, ze wszystkich stron i czesto naraz, wszystkie te srodki lokomocji maja zabudowane pierwszenstwo przejazdu i nie ma co liczyc, ze ktos zwolni albo stanie, wiec najlepiej byc ostroznym. Co w sumie i tak graniczy z cudem. Nie interesowalam sie wynajmem rowerow, wiec tu niestety nie znam cen ani zasad ale prawde mowiac jadac rowerem trzeba sie dosc mocno koncentrowac i podziwianie kanalow i kamieniczek moze stac sie niemozliwe.

Ogolnie w kazdym przewodniku mamy plan miasta. Mozna z takiego korzystac. Ja zdecydowanie wolalam ajfonowa nawigacje, ktora jest po prostu rewelacyjna. Pomijajac, ze jest w niej zaznaczony salon apple na Leidseplein, ktory jest w miejscu gdzie mamy sporo lini autobusowych i tramwajowych. Ja go na poczatku uzywalam jako punkt orientacyjny. Internet to okolo 2€ za dzien, cena jak dla mnie do przezycia. Wiekszosc knajp ma darmowy WLAN, ktory nie wymaga logowania albo logujemy sie przez FB, wiec tak tez mozna sobie poradzic.


Statki. Do wyboru... do koloru. Plywa tego naprawde sporo i rozne. Ja akurat zdecydowalam sie na "See Amsterdam" bo w moim hotelu byly karteczki z 2,5€ rabatu na osobe. Statki sa porzadne i w dobrym stanie, polecam wybierac te, ktore maja w tylu otwarta przestrzen. Przez taki przeszklony nie da sie zrobic porzadnych zdjec a do tego jest w nich dosc cieplo. Jak widac plywaja dosc czesto, wiec mozna sobie wybrac... i czasami lepiej poczekac bo o ile jeden jest pelen, tak kolejny moze byc pusty. Ta firma oferuje dwie trasy. Purpurowa jest o wiele ciekawsza i jak ktos musi sie zdecydowac na jedna, to polecam wlasnie ta, niebieska prowadzi przez mniej ciekawe kanaly. Mamy tu tez opcje na caly dzien, czyli mozemy wysiadac gdzie chcemy i potem plynac dalej, tez na pewno dosc ciekawa opcja.

Jak najbardziej polecam taka wyprawe, kazdy znajdzie cos dla siebie a z wody wyglada to wszystko tez troche inaczej :) ... i zdecydowanie mozna troche odpoczac, dawno sie tyle nie nalatalam jak podczas tych paru dni. Do hotelu wracalam bardziej zmeczona, niz w trakcie pobytu w gorach.


W centrum znajduje sie tez dom Anny Frank, ktora ukrywala sie tam przed nazistami w trakcie wojny. Teraz byla dodatkowo wystawa, co wzmozylo zainteresowanie i sprawilo, ze niestety nie weszlam do srodka. Kolejka zapowiadala pol dnia czekania.


Jak sie tyle lata, to trzeba tez cos zjesc. Wybor jest tak niesamowity, ze istnieje ryzyko zalapania syndromu osla co mu w dwa zloby dano. Oferta na kazda kieszen i spora ilosc vegetarianskich knajpek. Ceny calkiem znosne, porownywalne do reszty duzych miast. Ja zakotwiczylam w irlandzkim pubie ale mieli tak niesamowicie dobre zarcie, ze moglabym sie tam codziennie stolowac.


No i oczywiscie piwo. Nie pamietam kiedy ostatnio wypilam takie ilosci piwa hehe... Grolsch (z sentymentu) na zmiane z Guinness.


Slynne Coffeeshopy... czuc zanim sie do nich czlowiek zblizy. Ja akurat potrzeby nie mam, zmeczona i glodna bylam i bez ziola ;) ... aczkolwiek jestem za legalizacja, jak ktos chce palic to bedzie bez wzgledu na to czy jst legalne czy nie a prawde mowiac idac w tym kierunku nalezaloby by zabronic papierosow i alkoholu. W kazdym wiele Coffeeshopow wyglada jak puby, nikomu to nie przeszkadza... ruch w ciagu dnia umiarkowany. Jak cos przestaje byc zakazane, to traci na atrakcyjnosci ;)


Zakupy. Ogolnie to sobie darowalam, mi szkoda czasu na latanie zwyklych po sklepach. Owszem jest pare takich co u mnie nie ma ale specjalnie mnie to nie wzrusza. Ceny z tego co widzialam pare euro wyzsze jak u mnie czyli chyba zblizone do polskich. Przelecialam przez jedna perfumerio - drogerie w ramach sprawdzenia ale nie zaglebialam sie w temat.

Natomiast kocham rozne nietypowe sklepiki z pierdolami wszelkiego rodzaju. Takich z chodakami to tam pod dostatkiem, skusic sie mozna tez na holenderskie makaroniki albo zrobic sobie kondom wg uznania i upodoban.
Jedyne sklepy, ktore zaliczylam za kazdym razem jak jakis na mojej drodze spotkalam to oczywiscie sklepy z holenderskimi serami. Raj dla myszy. Dostawalam oczoplas i slinotok. Ten z Cheese Company mialy naprawde fajne wnetrza, natomiat jezeli chodzi o wyroby, to o wiele bardziej smakowaly mi te z Henri Wilig Cheese & More.
Jedyne co mnie przystopowalo przed kupieniem sera na tony, to niestety ich cena. Za moje trzy egzemplarze zaplacilam okolo 35€. Na ponizszym zdjeciu mamy tez cale moje zakupy. Holenderskie makaroniki, wafle i sery... magnes na lodowke i cebulki tulipanow.


 To chyba byloby tyle na pierwszy post. Drugi pojawi sie wkrotce i bedzie bardziej obrazkowy. Chce wam pokazac to co widzialam i co mnie zachwycilo, bo musze przyznac, ze ta wyprawa przeszla moje oczekiwania i pokochalam to miasto szalenczo. Swietnie sie tam czulam i chetnie sie tam jeszcze kiedys wybiore. A na wasze pytania odpowiem w komentarzach, bo na pewno o czyms zapomnialam :)

Jeszcze moze na koniec dla tych co chca odwiedzic Amsterdam, warto zapoznac sie z I amsterdam card. Takie karty czesto naprawde sie oplacaja, mamy tu wiecej znizek i mozliwosci jak przy takich pojedynczych karteczkach w hotelu.